Miejsce akcji (fot. Michał Tyrpa)
Miejsce akcji (fot. Michał Tyrpa)
Michał Tyrpa Michał Tyrpa
13351
BLOG

Alergia na motłoch

Michał Tyrpa Michał Tyrpa Kultura Obserwuj notkę 19

Promowanie wzorców prospołecznych bywa zajęciem niewdzięcznym. Zwłaszcza w epoce powszechnego pędu do samorealizacji. Raz jeszcze przekonałem się o tym na własnej skórze.

Wciąż dochodzę do siebie po nieoczekiwanych „atrakcjach”, które dane mi było przeżyć w piątek 12 sierpnia b.r. Na pobliskim placu zabaw o mały włos nie zostałem zatłuczony na śmierć. Zanim opowiem jak to było, małe wprowadzenie.

Dzięki staraniom osób aktywnych społecznie nasze blokowiska stają się miejscem przyjaznym dla najmłodszych. Powstają nowoczesne ogródki z instalacjami do mini-wspinaczki, piaskownicami, huśtawkami i karuzelami. W porze dziennej zaludniają je maluchy z rodzicami i opiekunami. Wieczorem – miejscowi pijaczkowie, dealerzy i blokersi.

Z ostatnimi z wymienionych bliższe spotkanie trzeciego stopnia przerabiałem przed paroma laty. Czterech sfrustrowanych około dwudziestoletnich ziomali w typowy dla siebie sposób uświadomiło mi naruszenie ścisłego terytorium plemiennego. Dla trzech z nich skończyło się to wyrokiem jednego roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.

Mnie natomiast wydarzenie to utwierdziło w przekonaniu, że skala powszechnego schamienia i bandytyzmu, zależy również od naszego przyzwolenia na niedopuszczalne zachowania. I że nie są to tylko czcze słowa teoretyków prawa karnego, albo papierowe zaklęcia koncesjonowanych publicystów. To twarda rzeczywistość.

I muszę wyznać, że widok kolorowo odzianych, noszących fryzury podobne do mojej, podkurzonych sympatyków sportu, którzy w miejscach publicznych i/lub w środkach komunikacji miejskiej swobodnie  – a kosztem bliźnich - się samorealizują, zasadniczo nie wprawia mnie w onieśmielenie. Wręcz przeciwnie. W podobnych przypadkach chętnie nawiązuję kontakt.

I choć zazwyczaj interlokutorzy w mniej lub bardziej barwny sposób zachęcają mnie do nie wtrącania w nie swoje sprawy (co nieodmiennie opatrzone zostaje obietnicą zastosowania srogich sankcji), jeśli decyduję się na interwencję, nie taję przed drugą stroną, że tego rodzaju argumenty mnie nie przekonują. Efekty? Cóż, bywa różnie. Od (choćby tylko chwilowego) powrotu chuliganów na łono społeczeństwa, po pacyfikację i - jak w wyżej przytoczonym przykładzie – wyrok.

Oczywiście podejmując działania w obronie zasad i, szumnie mówiąc, dobra powszechnego, narażamy się na niemałe ryzyko. Jeśli jednak ktoś, tak jak ja, ośmiela się stawiać innym za wzór najpiękniejsze obywatelskie wzorce, wypada, w razie potrzeby, choćby w najmniejszym stopniu okazać im wierność. I słowem, i czynem. Ten patos być może wydaje się trochę na wyrost, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie, zważywszy, że od kilku dni mogłem przebywać w krainie wiecznych łowów.

A jak to było dokładnie? Po kolei. Wczesnym popołudniem na placu zabaw (z którego notabene korzystają również pociechy moich znajomych i krewnych), dostrzegłem rosłego mężczyznę, który wspinał się po instalacjach dla dzieci. Być może jestem w błędzie, ale wydaje mi się, że nie trzeba mieć od razu doktoratu z pedagogiki, socjologii, fizyki, czy architektury, by rozumieć, że takie jak te na ilustracjach zjeżdżalnie i karuzele, nie są przeznaczone dla dzidziusiów koło trzydziestki, o wadze ok.90 kg i wzroście 190 cm.

Zauważywszy, że wspomniany osobnik, zszedł z „lady” dziecięcego „sklepiku” i swobodnie rozsiadł się na karuzeli (z której to zabawki zdarzyło mi się już przeganiać miejscowy element), podszedłem doń i grzecznie (używając formy per „pan”) zapytałem, dlaczego siedzi na karuzeli przeznaczonej dla małych dzieci i czy nie rozumie, że jeśli wszyscy będą tak się zachowywać, niebawem ten piękny plac zabaw będzie zdewastowany. W odpowiedzi mój rozmówca oznajmił, żem śmieszny i że najlepiej zrobię, jeśli czym prędzej zejdę mu z oczu, albowiem nie chce mnie bić przy dzieciach, z którymi tutaj przyszedł. Obserwujące to kobiety – żona i sąsiadka mężczyzny oraz jeszcze jedna dama – stwierdziły przytomnie, że „przecież się nie kręci” no i w ogóle czego chcesz człowieku. Jedna z pań dodała, iż niewątpliwie jestem nienormalny i powinienem udać się do wariatkowa. Siedzący na karuzeli trzydziestoletni chłopczyk raz jeszcze, tym razem soczyściej polecił mi oddalić się, nazwał wariatem i pedofilem, a następnie zagroził, że jeśli polecenia nie spełnię, to mnie tu zaraz zabije.

Nie przekonany formą i treścią użytych argumentów, zaproponowałem jednakowoż odejście na bok. Facet, lżąc mnie wulgarnie powtórzył po raz ostatni, że zostanę zaje…ny, a następnie - chwytając ostry kamień wielkości połowy paczki papierosów - rzucił się na mnie. Otrzymałem pierwszy cios w głowę i obaj wylądowaliśmy na trawniku. Zapewniając w trakcie szamotaniny, że zaraz zginę, mężczyzna wielokrotnie i z całej siły uderzył mnie kamieniem w głowę, rozcinając skórę i wywołując obfite krwawienie. Po dobrej chwili na tyle udało mi się obezwładnić napastnika, że znaleźliśmy się w klinczu. Widząc okrwawiony kamień w pięści napastnika zwróciłem się do jego stojącej obok żony o przekonanie męża, by pozbył się tego niebezpiecznego narzędzia, gdyż inaczej ja nie zwolnię uścisku, którym go unieruchomiłem. Po pewnym czasie perswazja małżonki odniosła skutek i rozdzieliliśmy się.

Naturalnie byłem w szoku, ale silniejsze od bólu było moje zdumienie. Oczywiście byłem trochę zdziwiony, że w takim miejscu, o takiej porze i z tak błahego powodu można się pożegnać z życiem. Natomiast naprawdę nie mogłem pojąć, dlaczego widząc mą rozbitą głowę i zakrwawioną twarz, odciągany przez żonę na bok facet, nadal, i to przez kilka minut, wykrzykiwał, że mnie zabije i że o pomoc w tym przedsięwzięciu poprosi kolegów.

Sami powiedzcie: czy to nie lekka przesada? Człowiek, któremu ośmielono się zwrócić uwagę na niewłaściwe zachowanie, grozi drugiemu śmiercią, a po chwili przystępuje do realizacji tego zamiaru. Chwytając niebezpieczne narzędzie, rzuca się na przeciwnika, uderza, powala i wielokrotnie wymierza ciosy w głowę, powodując poważne obrażenia. Zaś po „remisowym” zakończeniu, nadal obiecuje napadniętemu, że wkrótce – sam lub z pomocnikami – go zabije.

Pewnie dzięki adrenalinie numer 112 byłem w stanie wybrać samodzielnie. Zresztą, zdaje się, nikt inny nie chciał się w to mieszać. Po ok.20 minutach pojawił się radiowóz i wspólnie poczekaliśmy (kolejnych kilkadziesiąt minut) na karetkę. Na pogotowiu spory ruch, więc czekanie, zakładanie szwów, tomografia głowy. Wieczorem wizyta na komisariacie, zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa i wniosek o ściganie sprawcy.

Warto dodać, że człowiek, który rozwalił mi głowę kamieniem to przeciętny mieszkaniec blokowiska. Żaden bandzior. Ojciec dwojga dzieci, zamieszkały w sąsiednim bloku. Najciekawsze być może to, że mój kamieniarz to…pracownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w krakowskim Szpitalu Wojskowym przy ul.Wrocławskiej. Być może nawet sanitariusz…

I pewnie nie poświęcałbym tematowi tyle miejsca, gdyby nie to, że trzy dni po zdarzeniu, facet ewidentnie nabrał ochoty uświadomienia mi, jaki jest morał piątkowej przygody. Co z tego wydarzenia zrozumiał on sam i co – jego zdaniem – powinienem wynieść ja. Sprawca, mając świadomość gdzie mieszkam, ostentacyjnie wrócił na miejsce akcji, by (nieświadomie) dać mi się sfotografować.

Ponieważ tzw. czynności dochodzeniowo-śledcze wciąż trwają, kwalifikacja czynu nie jest jeszcze przesądzona. Sądzę jednak, że już na tym etapie można zastanowić się nad pewnymi kwestiami.

To prawda, trupa nie ma. Ale czy nie było - i czy nadal nie ma -  z a m i a r u ukatrupienia? A o czym świadczą wielokrotnie powtórzone groźby pozbawienia życia i realizujące owe groźby czyny? A czy zachowanie sprawcy trzy dni po zdarzeniu, to dowód jego skruchy, czy przejaw aroganckiego przekonania o bezkarności?

I dwa pytania na marginesie. Czy można się spodziewać, że gdybym – w chwili zwracania uwagi trzydziestolatkowi na karuzeli – był ubrany w mundur funkcjonariusza publicznego (policjanta, strażnika miejskiego itd.), spotkałbym się z podobną odpowiedzią?

I ostatnia kwestia. Czego zwykły obywatel może oczekiwać ze strony rozwydrzonych, odurzonych kilkunastolatków, jeśli dwudziesto, trzydziestoparoletni ojciec rodziny, urażony zwróceniem uwagi, może nas ot tak sobie zatłuc na śmierć?

Zobacz galerię zdjęć:

Sprawca 15.VIII.2011.(fot. Michał Tyrpa)
Sprawca 15.VIII.2011.(fot. Michał Tyrpa) Sprawca na karuzeli (fot. Michał Tyrpa) Kamień wielkości śródręcza - narzędzie przestępstwa (fot.Michał Tyrpa) Karta Informacyjna z pogotowia.

Przypomnijmy o Rotmistrzu / Let's Reminisce About Witold Pilecki on Facebook. Doświadczając kolejnych erupcji Inferno Polonico, przed oczami duszy widzę Witolda Pileckiego, który do nas, wolontariuszy akcji społecznej "Przypomnijmy o Rotmistrzu" ("Let's Reminisce About Witold Pilecki mówi"), mówi:"Z powodu mojego imienia będą was nienawidzić" (Mt 24,9)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura