Michał Tyrpa Michał Tyrpa
776
BLOG

Nie ulegać sugestiom teraźniejszej małości

Michał Tyrpa Michał Tyrpa Polityka Obserwuj notkę 16

…czyli rozważania na Święto Niepodległości Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej.

Zacznijmy od obszernego cytatu:

„Paderewski był artystą – patriotą. Do suchych zagadnień politycznych podchodził od strony uczuciowej i estetycznej, czy moralnej. Nie zgłębiał ich treści i znaczenia, operował raczej górnolotnymi hasłami niż konkretnymi danymi statystyki. Niewątpliwie wielkie sukcesy polityczne zawdzięczał bardziej swemu nieopisanemu urokowi niż argumentacji, do której uciekał się niechętnie. (…) Otaczał się doradcami, którzy niestety zawsze byli tanimi pochlebcami. (…) Do urzędowych swych współpracowników odnosił się podejrzliwie, szczególnie jeżeli miał powód przypuszczać, że są od niego bardziej kompetentni. Ten ostatni wzgląd kierował jego stosunkiem do drugiego delegata Polski, profesora Askenazego. (…) Askenazy nie posiadał uroku, jakim rozporządzał Paderewski, i nie był lubiany w kołach Ligi. Obawiano się jego kompetencji, gruntownej znajomości zagadnienia i niezłomnej nieustępliwości, gdy chodziło o zasadnicze uprawnienia Polski. Nie był wygodny, ani przyjemny w dyskusji. (…) Paderewski reprezentował Polskę romantyków, Askenazy czuł się wysłannikiem Polski Stefana Batorego. Z jego to autorytetu stawiał czoło każdej burzy. Wśród wszystkich naszych reprezentantów za granicą nie było wówczas drugiego, który by miał tak głęboko ugruntowany psychiczny kompleks potęgi Rzeczypospolitej. Trzeba było tak jak on być przepojonym historią naszej przeszłej wielkości by nie ulegać sugestiom teraźniejszej małości. (…)

Któregoś dnia dowiedzieliśmy się z Paryża, że koła syjonistyczne szykują w Genewie – na oczach całego zebranego tam świata – wielką manifestację z powodu rzekomych pogromów w Polsce. [chodzi o opisywane szeroko w owym czasie w prasie europejskiej i amerykańskiej zamieszki antyżydowskie w takim „polskim” mieście jak mołdawski Kiszyniów - przyp. MT] Paderewski, który zwykle skupiał wszystko zazdrośnie w swoim ręku, nie bez złośliwości tym razem zwrócił się do Askenazego, jako niewątpliwie kompetentnego w sprawach żydowskich, by się zajął delikatną sprawą zapobieżenia nieprzyjemnej dla nas manifestacji. Sekretarzowałem wówczas Askenazemu. Wybrał mnie na to stanowisko ze względu na więzy, jakie go dawniej łączyły z moim dziadem Lubomirskim, także głębokim znawcą naszej przeszłości i badaczem jej historii. Ponieważ dowiedzieliśmy się, że przygotowaniami na terenie Genewy – z ramienia paryskiej Alliance Israelite Universelle – zajmuje się miejscowy rabin nazwiskiem, zdaje mi się, Ginsburger, Askenazy polecił mi zorganizowanie u niego wizyty. O umówionej godzinie zgłaszamy się do rabina. Po przywitaniach zostawiają mnie samego w salonie, sami zaś zamykają się w przylegającym gabinecie. Nie zdążyłem jeszcze zasiąść do gazety, kiedy drzwi od gabinetu otwierają się gwałtownie, wychodzi zeń szybko Askenazy, trzaska drzwiami przed nosem próbującego za nim wyjść rabina i gestykulując swymi charakterystycznymi kanciastymi ruchami, woła: ‘Panie drogi, chodźmy stąd, ten huncwot mnie obraził. ‘ Wyszliśmy, ale dotąd nie dowiedziałem się, o co im poszło. Tymczasem czas mijał, przygotowania do manifestacji posuwały się naprzód. Dwa dni przed wyznaczonym terminem zjeżdżają z Paryża naczelne władze AIU – między nimi, jeżeli się nie mylę, Lucien Wolff. Na życzenie Askenazego organizuję mu z nimi spotkanie u niego w hotelu. Poszło mi z tym nadspodziewanie gładko. O oznaczonej godzinie czekamy na delegatów w pokoju Askenazego w hotelu Les Bergues. Gdy ich przybycie zostało nam z dołu telefonicznie zaanonsowane, Askenazy poleca mi chwilę gości zabawić, a sam znika w przylegającej do pokoju łazience. Wprowadziłem trzech panów, sadzam na kanapie oznajmiając, że pan minister zaraz przyjdzie, i próbuję zabawiać gości rozmową o pogodzie.

Czekamy pięć minut, dziesięć minut, piętnaście minut… Atmosfera zaczyna stawać się przykra. Siódme poty na mnie biją: cóż on tam może robić tak długo w tej łazience, z której nie ma przecież innych drzwi? Nareszcie drzwi od łazienki otwierają się z trzaskiem. Wszyscy wstają zdenerwowani czekaniem. Ale choć drzwi pozostają otwarte, nikt się w nich nie ukazuje. Więc moi panowie zaczynają powoli podchodzić do drzwi – ja z nimi. Widzę, że w dalekim rogu łazienki stoi pochylony nad umywalnią Askenazy w koszuli z podwiniętymi rękawami i myje ręce. Raz po raz odwraca głowę ku nam i patrzy na swoich gości z wyrazem złości i wstrętu, to znowu patrzy na mydło w swoich rękach, ale nie mówi nic. Nareszcie wyprostowuje się i susząc ręce ręcznikiem zaczyna ryczeć jak dziki lew – bez jakiegokolwiek słowa czy nawet gestu powitania:

- A czy wy wiecie, że mnie obraził ce sale petit Juif de rabin? [„ten brudny Żydek-rabin” – przyp.MT]

- Nie, nic nie wiemy. Żałujemy bardzo, ale to pewnie nieporozumienie - tłumaczą się z pokornym zażenowaniem.

- A czy wy wiecie, kto ja jestem?!

- Owszem, wiemy! Pan profesor jest ministrem polskim i delegatem na Zgromadzenie.

- Tak! Jestem ministrem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej, ale także jestem potomkiem Chachana Zwi!..

Na to dictum moi panowie – naczelni przecie przywódcy potężnej międzynarodowej organizacji – zgięli się w pas i w tej postawie – z rękami zwisającymi ku ziemi – trwali milcząc, jakby czekali na rozkazy. Askenazy skinieniem wskazał im drzwi do drugiego pokoju, naciągając kurtkę i poprosił mnie, by go samego z nimi zostawić.

Długo chodziłem po korytarzu rozmyślając nas sceną, której dopiero co byłem świadkiem. Pachniała ona zaprawdę jakąś średniowieczną magią.”

– wspominał Jan Gawroński – dyplomata, sekretarz prof. Szymona Askenazego w czasie jego posłowania do Ligi Narodów („Dyplomatyczne wagary”, Warszawa 1965, s.54 i nast.).


Opisane fakty – jak zauważa biograf Askenazego Marcin Nurowski (zob. „Szymon Askenazy. Wielki Polak wyznania mojżeszowego”, Warszawa 2005), potwierdza historyk Janusz Pajewski („Poza wczoraj. Wspomnienia”, Poznań 1992, s.72 i nast.).

 

I jeszcze jeden cytat. Tym razem oddajmy głos Kajetanowi Morawskiemu („Tamten brzeg. Wspomnienia i szkice”, Księgarnia Polska w Paryżu 1966 s.57):

„Wspomnienie Askenazego było żywe w Genewie, gdy w 1924 roku przybyłem tam jako Minister-Rezydent przy Lidze Narodów. (…) Do starego Gabriela Hanoteaux krzyknął [Askenazy – przyp.MT] na posiedzeniu Rady, że jak wie z własnego doświadczenia, historyk zajmujący się czynną polityką powoduje same katastrofy, a współtwórcy Traktatu Wersalskiego Balfour’owi kazał publicznie odczytywać rzekomo niedość mu znane postanowienia Paktu Ligi.

Najostrzej, najbezwzględniej traktował własnych współwyznawców. Od licznych osiadłych w Genewie Żydów polskich domagał się stanowczo, by nie utrudniali mu pracy wnoszeniem lub popieraniem skarg w powołaniu na konwencję o ochronie mniejszości. Ponieważ nalegania a raczej nakazy jego nie odniosły skutku, zamknął dla nich drzwi Delegacji Polskiej raz na zawsze.

Z tradycją tą, która od Askenazego przetrwała do moich czasów postanowiłem zerwać. 3-go maja 1925 roku ogłosiłem iż przyjmować będę życzenia obywateli polskich. Przyszli licznie Żydzi, których poprzednio nie znałem, zachowywali się wyjątkowo uprzejmie, manifestowali głośno uczucia patriotyczne. Nazajutrz zgłosił się do mnie jeden z ich przywódców, o którym wiedziałem, że miał z Askenazym szczególnie ostry zatarg. Dziękował za przyjęcie, oświadczył, że po wielu latach przerwy poczuł się znów w rodzimej polskiej atmosferze. Wyraźnie wzruszony zakończył swe przemówienie najbardziej nieoczekiwanym oświadczeniem:

- Przecież ja Polskę naprawdę kocham jako moją ojczyznę. Ja tylko tych polskich gojów nienawidzę.”

 

W 89. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości wypada zadać pytanie, jak to możliwe, że człowiek tego pokroju, człowiek, którego zasługi nie ograniczają się przecież do dyplomatycznych zabiegów na forum Ligi Narodów, ów żydowski arystokrata, który pracując na rzecz rodzącej się Drugiej Rzeczypospolitej uosabiał wszystko, co najcenniejsze z dziedzictwa tej Pierwszej, dziś – i nie tylko w powszechnej świadomości - praktycznie nie istnieje. Co prawda, dochodzą mnie słuchy, że tu i ówdzie spotykają się zafascynowani postacią Profesora „askenazolodzy”, jednak ich wysiłki w żadnym stopniu nie przekładają się na wiedzę ogółu. O ile się nie mylę, nie zainteresowała się nimi dotąd zawsze chętnie poruszająca sprawy żydowskie „Gazeta Wyborcza”…

A przecież jeśli nie ona, to przypominaniem postaci błogosławionej pamięci Szymona Askenazego powinien się w pierwszej mierze zająć nie kto inny, a współcześni polscy Żydzi. Ci z „Jidełe” i „Midrasza”, a także ci z Żydowskiej Ogólnopolskiej Organizacji Młodzieżowej.

Warto przecież, żebyśmy my - Polacy i Żydzi – szukali tego, co nas łączy. Żebyśmy „promowali” najwybitniejsze postaci naszej wspólnej historii i jej najszlachetniejsze tradycje. Żebyśmy „odkrywali” ludzi, którzy byli wcieleniem tego, co Mojżesz Isserles po łacinie nazwał „Rajem Żydów”.

Być może bowiem w polsko-żydowskich stosunkach byłoby więcej uczciwości i obustronnego szacunku, gdybyśmy zamiast w nieskończoność debatować nad „dziełami” zdyskwalifikowanego pod względem warsztatu, szerzącego nienawiść do Polaków pseudo-historyka Jana Tomasza Grossa, częściej starali się poznawać tak wybitnych uczonych, jak wielbiony przez studentów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie wykładowca i gorący polski patriota wyznania mojżeszowego - prof. Szymon Askenazy.

Być może polsko – żydowskie relacje byłyby zdrowsze, gdyby współcześni Polacy i Żydzi częściej przyglądali się naszej wspólnej historii w perspektywie tradycji Stefana Batorego, niż w perspektywie rządzonego przez hitlerowskich „nadludzi” kraju-cmentarza, oraz mordującej żołnierzy Polski Niepodległej, sowieckiej kolonii.


Zobacz:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Szymon_Askenazy

Zobacz także:

http://mementomori.salon24.pl/23424,index.html


***

Przyznam, że kiedy dziś w południe podziwiałem szwadron ułanów pod Krzyżem Katyńskim u stóp Wawelu, kiedy potem słuchałem pięknego przemówienia prezydenta niepodległej Litwy na Placu Piłsudskiego w Warszawie, zrozumiałem lepiej, dlaczego prof. Szymon Askenazy nie wyrażał się o naszej Ojczyźnie inaczej, niż „Najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska”. Obyśmy doczekali takich Świąt Niepodległości, w których obok głów państwa polskiego i litewskiego pojawią się prezydenci niezawisłej Ukrainy oraz…Białorusi.

Tak, Szanowni Czytelnicy i Komentatorzy. Dzisiejszy dzień przypomina, że także w Zjednoczonej Europie pozostajemy d e p o z y t a r i u s z a m i wielkiego Wspólnego Dobra. Dobra, które ze względu na światopogląd, wyznanie i geny, nikogo a priori nie wyklucza… Dobra, które odwołuje się do tego, co w każdym z nas najszlachetniejsze.

Nie roztrwońmy go idąc na lep rozmaitych „sugestii teraźniejszej małości”.

Na koniec jedno „ale”. W odczytanej przez pułkownika Wojska Polskiego długiej litanii postaci, którym Serenissima Res Publica nostra zawdzięcza niepodległość zabrakło Romana Dmowskiego… Nie chcę tutaj powtarzać rozsądnych argumentów podniesionych w tym Salonie przez Jakuba Lubelskiego (zobacz: http://jakublubelski.salon24.pl/21222,index.html ), ale owo pominięcie należy uznać nie tylko za krzywdzące, ale i za budzące najwyższe zdumienie.

Nasza wdzięczność i hołd należy się przecież i Józefowi Piłsudskiemu, i Romanowi Dmowskiemu. Należy się również Szymonowi Askenazemu.

***

na ilustracji Szwadron Kawalerii w barwach 8. Pułku Ułanów Ksiecia Józefa Poniatowskiego i Małopolski Klub Turystyki i Rekreacji Konnej im. 21. Pułku Ułanów Nadwiślańskich podczas uroczystości Święta Niepodległości 11 listopada 2007 w Krakowie (fot. Michał Tyrpa)

Image Hosted by ImageShack.us
Ułani pod Wawelem (fot. Michał Tyrpa)

Przypomnijmy o Rotmistrzu / Let's Reminisce About Witold Pilecki on Facebook. Doświadczając kolejnych erupcji Inferno Polonico, przed oczami duszy widzę Witolda Pileckiego, który do nas, wolontariuszy akcji społecznej "Przypomnijmy o Rotmistrzu" ("Let's Reminisce About Witold Pilecki mówi"), mówi:"Z powodu mojego imienia będą was nienawidzić" (Mt 24,9)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka